Z optymizmem w drugą dekadę XXI wieku
Koniec roku, święta, a także koniec pierwszej dekady XXI wieku to czas rozmyślań, postrzegania postępu i… narzekania. Lubimy narzekać, widzimy bogatszych od nas i wydaje się nam, że mogłoby być znacznie lepiej. Nie analizujemy warunków, w jakich przyszło nam żyć.
A jest się czym cieszyć. 65 lat nie zaznaliśmy wojny. Trzy pokolenia żyją w pokoju. Nasi dziadkowie cieszyli się niepodległością zaledwie 20 lat. Bo trudno zaliczyć lata 1918 do 1922 do pokoju, gdyż w tym czasie powstaniami wielkopolskim i śląskimi kształtowaliśmy granice i bronili niepodległości w wojnie z bolszewikami.
Dopiero przyznanie w 1922 roku wschodniej części Górnego Śląska z przemysłem górniczym i hutniczym dało podstawy do rozwoju kraju. Sytuację tych lat trafnie oddaje nasz niezrównany gawędziarz Melchior Wańkowicz w „Sztafecie”.
„To było w 1920 r. Koniec lipca czy początek sierpnia. Bolszewicy już w sercu Polski. Jechałem na gwałt z Litwy Kowieńskiej okólną drogą – przez Gdańsk. W Gdańsku wypadło czekać. Powieziono mnie na Nogat, obwieziono po porcie. Stał w nim nieruchomy milczący „Triton”, parowiec angielski, pęczniejący od amunicji, którą przywiózł na polskie zamówienie. Amunicji tej nie pozwalali wyładować Gdańszczanie.
Ze mną w motorówce byli ludzie, którym sprawa zaopatrzenia walczącego kraju w broń była nad wszelki wyraz pilna. Opowiadali o transportach, które nie mogą przejść przez Niemcy, o wagonach z bronią, które zatrzymywali Czesi.
Serce narodu obtłukiwało się o wrogi, siedzący na tchawicy Gdańsk, jak nasza łódka o milczące boki olbrzymiego „Tritona”. Na tej zielonej mętnej wodzie przeżywaliśmy największe upokorzenie narodu niezbrojnego, rolnego i polnego, który nie ma własnej drogi morskiej, a sam nie fabrykuje broni.
Z tego upokorzenia, że nie mamy wolnej drogi w świat, strzeliła Gdynia. Dłuższa to jeszcze droga niż port własny. Wiele szczebli należy przejść, wiele fabryk postawić, nim się dojdzie do podstawowej fabrykacji – stali. Tak, aby ta stal mogła być przerabiana przez nas samych”. A sytuacja gospodarcza była fatalna. Zniszczenia wojenne: zruinowane domy, mosty, drogi i koleje. W najgorszych warunkach znajdowała się wieś, na której żyło 75 % ludności kraju. W exposé w grudniu 1935 r wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski tak scharakteryzował sytuację na wsi: „Wieś polska w XX wieku powróciła prawie do gospodarki naturalnej… Szereg potrzeb wsi zaspokaja się dziś w sposób anormalny i niezwykle prymitywny, zapałki dzieli się na części, wraca do łuczywa…”.
A przecież lampa naftowa była naszym wynalazkiem (rektyfikacja ropy przez Ignacego Łukasiewicza w 1853 r.) i Polska w latach międzywojennych eksportowała ropę naftową. Nafta obok cukru i soli należała do typowych towarów w wiejskim sklepiku, ale nie wszystkich na nią było stać. Nawet połowa ludności wiejskiej nie korzystała z takiego oświetlenia.
W porównaniu z dzisiejszą wsią różnice kolosalne. Pomijając elektryczność, która przyszła po II wojnie światowej, zanikł w dzisiejszej wsi zwyczaj zbierania na ścierniskach kłosów lub kartofl i po wykopkach. A różnorodność i bogactwo towarów w wiejskich sklepach nie różnią się specjalnie od miejskich.
Jeśli chodzi o naszą niepodległość, to w dzisiejszych czasach nikt nie myśli o obronie granic. Uważamy, że przynależność do NATO i Unii Europejskiej jest gwarancją naszej suwerenności. Suwerenności w tradycyjnym znaczeniu, bo według kryteriów globalnego świata nie wiem, czy jej nie tracimy.
Nie mogę np. pojąć, dlaczego budowle, które wznosił cały naród i były jego własnością, musimy sprzedawać i to zagranicznym przedsiębiorcom państwowym lub prywatnym. Pod młotek idą huty, kopalnie, elektrownie, zakłady chemiczne, mechaniczne i spożywcze. Tak np. zrobiono z Elektrociepłownią Kraków, Elektrownią Skawina, Hutą im. Sendzimira, Miraculum itd.
Nie wiem, czy Eugeniusz Kwiatkowski, minister skarbu i wicepremier, który budował Gdynię, COP, zaporę w Rożnowie, zakłady zbrojeniowe, Hutę Stalowa Wola, zakłady chemiczne w Chorzowie i Mościcach, godziłby się na taką politykę.
Ale rozwój kraju odbywa się według zapisanych w Konstytucji zasad zrównoważonego rozwoju i z coraz większą troską o stan naszej przyrody. Wzrastający poziom świadomości ekologicznej społeczeństwa i powiększający się ruch Zielonych strzegą przestrzegania tych zasad.
Narzekamy, że we władzach Unii i w jej aparacie urzędniczym jest zbyt mało Polaków. Pisałem kiedyś, jaka jest na to rada. Podawałem przykłady, że nawet w zaborze austriackim Habsburgowie sięgali po mądrych ludzi z Galicji. Przykładem: premierzy Alfred Potocki i Kazimierz Badeni, ministrowie spraw zagranicznych i skarbu Agenor Gołuchowski, Julian Dunajewski i Leon Biliński.
Obecnie dostrzeżono zalety prof. Jerzego Buzka i wybrano go na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego.
Jeszcze lepszym przykładem był wybór Polaka na Stolicę Apostolską. Karol Wojtyła dał się poznać już wcześniej, podczas różnych spotkań i w trakcie II Soboru Watykańskiego jako osoba mądra pełna zalet i umiejętności, której można powierzyć ster Kościoła katolickiego.
Uczmy ludzi młodych i wysyłajmy do Brukseli najlepszych.
Edward GARŚCIA