Nasilić prace i negocjować, a nie wetować
Zgłoszenie weta przez polskiego Ministra Środowiska do projektu UE zakładającego ograniczenie emisji gazów cieplarnianych według tzw. mapy drogowej: w 2020 roku o 30%, do 2030 roku o 40%, do 2040 o 60% i w końcu do 2050 o 80% – nie było zaskoczeniem. Takie stanowisko Polski znane już było w ubiegłym roku, o czym pisałem w sierpniowym numerze AURY („Polska protestuje” AURA 8/2011).
Postępowanie rządu naszego kraju nie przynosi nam żadnych korzyści. Tracimy dobrą opinię konstruktywnego państwa w pracach związanych z ochroną środowiska.
Pięć lat temu pisałem o utrzymaniu pozycji prymusa (AURA 5/2007), bo „wówczas panowała opinia, że w działaniach związanych z poprawą stanu środowiska Polska po zmianach ustrojowych należy do przodujących, zwłaszcza wśród krajów wschodnioeuropejskich. Świadczyły o tym realizowane inwestycje i osiągane rezultaty. Radykalnie zmniejszono uciążliwość dużych zakładów przemysłowych, objętych tzw. Listą 80, w dużym stopniu zredukowano emisję pyłów, dwutlenku siarki i tlenków azotu. Nie zwlekano z ratyfikacją Protokołu z Kioto i zmniejszono emisję głównego gazu cieplarnianego CO2 o 30%. Ale ostatnio odnosi się wrażenie, że po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej nie wiemy, jak prowadzić politykę ekologiczną, nie wykorzystujemy szansy posiadania pięknej i nieskażonej przyrody, nie głosimy haseł, że chcemy ją zachować dla całej Unii, nie zgłaszamy odpowiednich projektów dofinansowania ich realizacji ze środków Unii.
Zgłoszenie weta przez ministra Marcina Korolca przyjęto według relacji prasowych jako bohaterstwo, zwłaszcza że Polska dokonała gigantycznego wysiłku ograniczając emisję CO2 o 30%.
Wprawdzie pan minister Korolec twierdzi, że słowo weto traktował jako zachętę do dalszej dyskusji, ale przy arbitralnej postawie przewodzącej obradom pani komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard żaden z uczestników nie miał do tego chęci.
Warto wyjaśnić, fachowcy zresztą to wiedzą, jakie było źródło sukcesu 30% ograniczenia emisji CO2.
Po pierwsze, uwzględniono nasze życzenie, aby dla Polski rokiem bazowym był rok 1988, a nie 1990, jaki przyjęto dla innych krajów (1988 to jeszcze gospodarka socjalistyczna o dużej emisji CO2 ).
Po drugie, po 1989 r. nastąpiło załamanie gospodarki: upadek zakładów, ograniczenie produkcji, a więc i spadek wielkości zużycia paliw, które podczas spalania emitują CO2.
Wystarczy spojrzeć na dane GUS i porównać zużycie energii pierwotnej, aby się o tym przekonać. W 1988 r. zużyto 5 353 466 a w 2000 r. tylko 3 847 602 teradżuli. Dlatego podobny spadek, bo o 30%, zanotowano w emisji CO2: odpowiednio 477 084 i 314 812 tys. ton.
Brak wzrostu emisji CO2 mimo rozwoju produkcji, wynikał z porządkowania gospodarki i podnoszenia jej efektywności. Działania te nie były ukierunkowane pod kątem ograniczenia emisji tego gazu, ale automatycznie przyczyniły się do takiego rezultatu.
W 2007 roku pytałem prof. Macieja Nowickiego, wówczas prezesa EkoFunduszu, co sądzi o polityce UE określonej hasłem 3×20 („Transfer nowych technologii” AURA 10/2007). Odpowiedział: „uważam, że kierunki nakreślone przez Komisję Europejską są jak najbardziej słuszne, a szczególnie dla Polski, mamy bowiem duże zaległości i duże możliwości, np. podniesienia efektywności procesów energetycznych, oszczędności energii, odzysku ciepła odpadowego oraz pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych. Decyzje Komisji Europejskiej będą znakomitym bodźcem do tego rodzaju działań.” Potem dodał: „Osiągnięcie tych celów wymaga wielkiego wysiłku inwestycyjnego, a przede wszystkim koordynacji już realizowanych zadań i wspomagania ich wielkim programem narodowym. Jeśli takiego programu nie będzie, jeśli politycy nie zdadzą sobie sprawy, że jest to najważniejszy problem, tak dla gospodarki państwa, jak i dla społeczeństwa, problem nr 1 z punktu widzenia społecznego, ekonomicznego i ekologicznego, to tych wskaźników nie osiągniemy.”
Dodam, że decyzje UE nie były niestety znakomitym bodźcem i nie stworzono narodowego programu.
Byłbym niesprawiedliwy, gdybym mówił, że się nic nie robi, np.: Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wspiera rozwój wykorzystania odnawialnych źródeł energii i działania związane z oszczędzaniem energii. Przeznaczył już miliard złotych na termomodernizację budynków. Dlatego prezes tej instytucji Jan Rączka w kwietniowym dodatku „Energia” do „Rzeczpospolitej” pisze: „Choć oszczędzanie energii naszej gospodarce służy, to polskie elity tego nie dostrzegają. Redukowanie emisji CO2 jest w Polsce tanie i sensowne. Nie warto spierać się z Komisją Europejską o to, czy redukować emisję gazów cieplarnianych – warto za to negocjować, jaką drogą dojdziemy do celu środowiskowego.”
I właśnie o to chodzi. Róbmy wszystko, co ma sens i jest dla nas korzystne, bo możliwości są ogromne. Nie mówmy o utracie konkurencyjności naszej gospodarki i o uwarunkowaniach związanych z energetyką opartą na węglu, bo nas zapytają: a z jaką efektywnością wykorzystujecie węgiel? Wielokrotnie pisałem o konieczności budowy nowych bloków o wyższej sprawności, dzięki którym moglibyśmy zaoszczędzić 10 mln ton węgla rocznie. Niemcy likwidują elektrownie jądrowe, budują kilka elektrowni węglowych, będą zużywać więcej węgla niż nasze elektrownie i na pewno poradzą sobie z konkurencyjnością. Ale aby negocjować, trzeba mieć argumenty i przedstawić konkretne działania.
Edward GARŚCIA